4. Placówka Basilisk

Recenzowana dziś książka przenosi nas w daleką przyszłość. Nie, nie dzieje się w innej galaktyce i innym czasie. Na innej planecie (a w zasadzie – planetach i wszystkim, co je otacza) – i owszem. Mowa bowiem o pierwszej części cyklu „Honor Harrington” autorstwa Dawida Webera1 noszącej tytuł „Placówka Basilisk”.

Treść, czyli spoilery

Wyobraźcie sobie, jak będzie wyglądał świat… kiedyś. Nie jutro, nie za rok, dziesięć, nawet sto lat. Za ich dwa tysiące. Ewentualnie znajdźcie kogoś, kto już to zrobił. I czytajcie.

Mamy rok 1900 P.D. (Po Diasporze) – co można przeliczyć na rok 4002 naszej ery2. Ludzkość opanowała podróże z prędkością większą, niż światło – a dzięki rozsianym w kosmosie anomaliom grawitacyjnym zwanym wormholami może podróżować na gigantyczne wręcz odległości. Nie zamieszkuje już jednej planety, lecz tysiące. Powstały gwiezdne federacje, królestwa i imperia. Największym z nich jest Liga Solarna, federacja zrzeszająca setki światów. Jest liderem technologicznym, a potęgi jej floty wojennej lękają się wszyscy inni.

Nieco mniejszym, lecz wciąż potężnym państwem jest Ludowa Republika Haven. Ten twór wciąż się rozrasta, połykając kolejne systemy. Musi, jeśli chce przetrwać – jego niewydolna gospodarka bazuje na centralnym planowaniu i olbrzymich programach socjalnych, których utrzymanie kosztuje.

Jest też Gwiezdne Królestwo Manticore. Z pozoru niewarte wspomnienia – składa się z zaledwie trzech zamieszkałych planet i dwóch systemów gwiezdnych, o teoretycznie przestarzałym modelu rządów – monarchii konstytucyjnej. Leżąc relatywnie blisko Ludowej Republiki powinna już dawno zostać przez nią wchłonięta.

Jest jednak coś, co odróżnia Królestwo od innych światów. W jego układzie macierzystym znajduje się wormhole – i to nie prosty, pozwalający na podróż pomiędzy dwoma systemami. Jest to nexus, punkt centralny systemu sześciu (a może i większej ilości) anomalii, stanowiący źródło bogactwa Królestwa. Umożliwia bowiem natychmiastową podróż – a zatem i handel – pomiędzy wieloma obszarami zamieszkałymi przez ludzkość. Z tego względu Gwiezdne Królestwo utrzymuje bardzo rozbudowaną flotę, zarówno handlową, jak i wojenną. Nie jest więc łatwym kąskiem do zgryzienia. Jest też niezwykle bogate, a zatem – cenne dla potencjalnego agresora.

Od kilku lat perspektywa wojny pomiędzy Ludową Republiką Haven a Gwiezdnym Królestwem Manticore staje się coraz bardziej nieunikniona.

W takich okolicznościach oficer marynarki Gwiezdnego Królestwa, Honor Harrington, obejmuje swoje pierwsze samodzielne dowództwo: krążownik HMS Fearless. Jest to marzenie każdego kapitana, jednak Honor szybko odkrywa, że w jej przypadku nie będzie to tak proste. Okręt został bowiem wybrany do testowania nowej broni – „lancy grawitacyjnej” – będącej bardzo niepraktycznym i niestabilnym systemem uzbrojenia, a zamontowanym kosztem innych broni. Morale załogi, po zakończonych porażką Fearless manewrach, jest w rozsypce. Na domiar złego krążownik zostaje przeniesiony do systemu Basilisk, traktowanego przez dowództwo jako punkt zsyłki nielubianych oficerów. Co gorsza, dowódca placówki – dawny wróg Honor – odlatuje, zostawiając ją z pozoru niewykonalnym zadaniem ochrony całego systemu, kontroli towarów przesyłanych przez wormhole i doglądania sytuacji na planecie zamieszkałej przez dość agresywnych tubylców. Swoje trzy grosze wtrąca też Ludowa Republika Haven…

Najlepiej złożoność spraw streszcza sama bohaterka powieści:

Najprościej rzecz ujmując, nasz problem sprowadza się do tego, że jeden okręt może znajdować się równocześnie wyłącznie w jednym miejscu, a obowiązki, jakie na nas spoczywają, wymagają równoczesnego wykonywania kilku czynności w różnych miejscach. Flota odpowiedzialna jest za wspieranie kontroli lotów w zarządzaniu terminalem, w tym w przeprowadzaniu kontroli celnych. Mamy także obowiązek kontrolowania całego ruchu z planetą i znajdującymi się na jej orbicie magazynami i stacjami oraz wspierania urzędującego gubernatora, jak też działań Agencji Ochrony Tubylców. Dysponuje ona oddziałami policyjnymi dla zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim ludziom na powierzchni Medusy, jak też ochrony tubylców przed zagrożeniem z zewnątrz. Trzecim z podstawowych zadań, jakie ma do spełnienia RMN w tym układzie planetarnym, jest zapewnienie mu bezpieczeństwa i obrona przed atakiem z zewnątrz. Aby skutecznie wypełnić te zadania, powinniśmy być tu… tu… i tu.

Honor Harrington nie byłaby jednak sobą, gdyby nie spróbowała wykonać wszystkich zadań tak, jak oczekuje się tego od oficerów Królewskiej Marynarki. Nawet, jeśli oznacza to konieczność przebywania okrętu w trzech miejscach na raz.

Wrażenia

„Placówka Basilisk” jest pierwszą częścią bardzo rozbudowanego cyklu z gatunku militarnej fantastyki, którego głównym autorem jest Dawid Weber. Kolejne książki bardzo rozbudowują uniwersum, dodając nowe planety, frakcje i problemy. Najnowsze powieści kładą duży nacisk na rozważania polityczne i grę interesów, przez co często są przez fanów krytykowane za zbytnią rozwlekłość i brak akcji.

Ta książka jednak jest częścią numer jeden, w której – jak się wydaje – autor nie miał jeszcze aż takich ambicji. Skupia się na konkretnym czasie i miejscu, opisując działania jednego zaledwie okrętu i miejscami tylko opisując zdarzenia mające miejsce gdzie indziej. Interludia te służą nakreśleniu szerszego kontekstu działań, lecz nie epatują nim przesadnie. Dzięki temu powieść czyta się dobrze i dość lekko. Akcja zawiązana jest bardzo sprawnie.

Autorowi udało się moim zdaniem dość przekonująco nakreślić motywy działania bohaterów, a cały splot wydarzeń jest – mimo umiejscowienia książki w dalekiej przyszłości – spójny i logiczny. Tak zwane „gadżety”, czyli futurystyczne technologie, nie służą tu li tylko jako „wytrychy” umożliwiające popchnięcie akcji we właściwym kierunku. Ich istnienie, sposoby wykorzystania i – co ważne – ograniczenia są jasno od początku opisane, nie pojawiają się znikąd. Nie jest to niestety regułą w powieściach S-F i dlatego jest warte podkreślenia, gdyż kluczem dobrej, wciągającej powieści fantastycznej jest, aby autor przekonał nas do założeń świata, jaki stwarza. W przeciwieństwie bowiem do powieści osadzonej we współczesności, której realia są każdemu z nas znane, fantastyka operuje na krainach istniejących tylko w wyobraźni. Jeśli reguły nimi rządzące nie będą na swój sposób logiczne i kompletne, trudno jest w nie uwierzyć.

David Weber odnosi w tej materii sukces. Książka opisuje rzeczywistość nie mającą wewnętrznych sprzeczności. Nie zmusza nas do zastanawiania się, co autor miał na myśli dodając ten czy inny zwrot akcji. Są one zaskakujące – lecz realistyczne.

Warto wspomnieć słowo o bohaterach. Protagonistką powieści jest Honor Harrington – młoda, jak na standardy przyszłości oficer marynarki. Pochodzi ze Sphinxa – jednej z trzech zamieszkałych światów w układzie gwiezdnym Manticore. Jej rodzinna planeta ma nieco wyższe, niż ziemskie, ciążenie – dlatego Honor jest kobietą bardzo silną, choć wysoką. Ma kompleks odnośnie swojego wyglądu (w społeczeństwie, w którym ludzie żyją ponad dwieście lat, fizyczne dojrzewanie również jest opóźnione) – i olbrzymie poczucie obowiązku. Ta cecha pozwala jej nie poddać się w obliczu z pozoru niewykonalnych zadań, jakie przed nią postawiono. Została adoptowana (co ważne – nie „adoptowała”, lecz właśnie „została adoptowana”) przez treecata o imieniu Nimitz – przypominającego nieco dużego kota pierwotnego mieszkańca Sphinxa. Treecaty są empatami i – choć uznane przez ludzkość za zwierzęta – są dużo inteligentniejsze, niż większość uważa. Więź między nimi ma duże znaczenie w kolejnych książkach serii.

Reszta bohaterów to – po prostu ludzie. Nie chodzi mi przy tym absolutnie o to, że nie mają własnych osobowości i stanowią wyłącznie wygodne tło. Wręcz przeciwnie – praktycznie każdy opisany przez Webera człowiek ma swój unikalny charakter i przywary, swoje ambicje i cele, sympatie i antypatie. Chciałem raczej podkreślić, że nie są to postacie jednowymiarowe. Większość ma zarówno zalety, jak i wady. Mogę wskazać właściwie tylko jedną osobę opisaną jako jednoznacznie złą i zepsutą. Nawet główny (choć ukryty) przeciwnik, czyli rządzący republiką Haven pokazani są jako po prostu uwikłani w sytuację bez dobrego wyjścia. Uwikłani z własnej woli i winy, ale to inna sprawa.

W tej książce nie jest to jeszcze wyraźnie widoczne, ale Weber w powieściach cyklu „Honor Harrington” starał się pokazać, jak okoliczności, w których jesteśmy wpływają na nasze wybory. Działania obiektywnie złe mogą być przez jednostkę odbierane jako logiczna, acz przykra nieuniknioność. Może być otrzeźwiającym spostrzeżenie, że osoby, uznawane przez nas dziś za potwory, mogły być takimi samymi ludźmi jak my, tyle że zdeterminowanymi przez wychowanie, tradycję i swoje poprzednie decyzje. I kto wie, czy my na ich miejscu nie bylibyśmy gorsi.

Nie sami jednak bohaterowie, nie tylko spójność świata stanowią o jakości powieści. Równie ważna, a nawet ważniejsza jest akcja. Zgadzam się tu z Andrzejem Sapkowskim, którego opinię z „Pamiętnika Znalezionego w Smoczej Jaskinii” chciałbym zacytować:

A i mainstream bez grzechu bynajmniej nie jest. Zaś do listy swych przewin – identycznej jak w złej fantasy – dopisuje jeszcze śmiertelną nudę. Trzeba bowiem zauważyć, że w fantasy i SF (kryminale, thrillerze) nuda powstaje z winy autora, jest jego błę­dem. W mainstreamie natomiast – założeniem artystycznym.

Co do opinii o „mainstreamie”, to pozwolę sobie mieć inne zdanie – uważam, że utrzymywanie uwagi i ciekawości czytelnika jest obowiązkiem każdego autora. Natomiast faktycznie, beletrystykę dużo częściej ocenia się właśnie za interesującą fabułę i zaskakujące zwroty akcji. Warto powiedzieć, jak „Placówka Basilisk” wypada pod tym względem.

Wypada nieźle. Wspomnianych zwrotów akcji nie ma może aż tak wiele, ale jednak się zdarzają. Często z cyklu „jeśli myślałeś, że gorzej już być nie może…”, ale – dobre i to. Za to wydarzenia biegną wartko. Czasem nawet nieco zbyt szybko – czytając chciałoby się mieć chwilę oddechu. Z drugiej strony, przez to właśnie trudno się od tej książki oderwać. O ile dobrze pamietam, za pierwszym razem przeczytałem ją za „jednym posiedzeniem”, a i kolejne były podobne. Prawdziwość tego sądu potwierdzają moim zdaniem miliony fanów serii, wciąż czekających na kolejne tomy.

Choć z kolei moja żona stwierdziła, że nie mogła się przekonać do dużej ilości szczegółowych opisów starć i książka ją znudziła. Cóż, „de gustibus”…

A właśnie – opisy. Miłośnik militariów na pewno znajdzie tu coś dla siebie. Starcia pokazane są z bardzo dużą szczegółowością – aż do poziomu zaznaczenia poszczególnych manewrów, salw okrętów i ich skuteczności. Nie są aż tak dokładne, jak w kolejnych powieściach Webera, lecz bardzo plastyczne. Posłużę się tu cytatem:

W końcu nastąpiło to, co musiało nastąpić — Cardones przepuścił jedną z rakiet. Doleciała na odległość dwudziestu dwóch tysięcy kilometrów i zniknęła w jaskrawym rozbłysku, a Honor przygryzła wargę —  potwierdziły się jej obawy: Sirius używał głowic laserowych powodujących, że każda rakieta stanowiła odpowiednik kilkunastu impulsowych dział laserowych mogących wystrzelić tylko raz, ale za to równocześnie i w wielu kierunkach.

Krążownik i rakieta zbliżały się z prędkością łączną siedemdziesięciu siedmiu tysięcy kilometrów na sekundę, co nie dawało zbyt wiele czasu prostemu komputerowi sterującemu ogniem, jaki zdołano upchnąć w głowicy, zwłaszcza, że był solidnie ogłupiony przez ECM-y, ale jeden z promieni trafił w lewą boję i zniszczył ją. McKeon natychmiast odpalił drugą, ale Fearless miał ich wszystkich tylko pięć. Kiedy zostaną zniszczone, obrona radioelektroniczna krążownika straci ponad połowę skuteczności, a nie dotarł on jeszcze nawet w zasięg skutecznego ognia.

Opisy te nie ograniczają się zresztą wyłącznie do bezdusznego wyliczenia parametrów broni. Równie ważne, a nawet ważniejsze są spowodowane przez nie straty. Zarówno w uzbrojeniu, jak i załodze. Weber wrzuca nas w środek pola walki, przez krótkie migawki pokazując działania ludzi postawionych w obliczu zniszczenia i śmierci. I nie są to obrazy przyjemne:

Chirurg porucznik Montoya nawet nie podniósł głowy, słysząc odgłos otwieranych drzwi. Trzech bladych marynarzy wniosło do izby chorych czwartego, kolejną osobę, która przeżyła w pierwszej maszynowni. Starali się robić to delikatnie i oszczędzać jęczącej postaci wstrząsów, ale nagły ruch okrętu wywołany drugim trafieniem cisnął ich na ścianę już w izbie chorych. Niesiona zawyła przeraźliwie, gdy jej strzaskana noga uderzyła o ścianę.

Słysząc niespodziewany hałas, Montoya uniósł głowę. Twarz miał pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu, podobnie jak oczy. Horror, którego był uczestnikiem od chwili zjawienia się pierwszego rannego, wymuszał takie podejście — inaczej można było popaść w obłęd. Wycie zmieniło się w jęk i przestał się chwilowo interesować ranną, uznając, że nic na razie nie zagraża jej życiu. Ponownie zsunął z czoła powiększającą przysłonę i zajął się zmasakrowanym wrakiem człowieka, który jeszcze nie tak dawno był technikiem maszynowym.

Załatany pomocnik — jedyny, który nie operował — podbiegł do nowo przyniesionej, sprawdzając rany, a Montoya zdwoił wysiłki, by uratować gasnące na stole operacyjnym ludzkie życie.

Nie udało mu się.

To, co u wielu autorów jest optymistycznym obrazem bitwy, u Webera staje się zdarzeniem bardzo osobistym. Śmierć nawet jednej osoby nie jest jedynie numerem w statystykach, niesie za sobą konkretną historię i tragedię. Zwycięstwo zawsze okupione jest krwią, a cierpienie przeciwników jest takie samo, jak tych, którym czytelnik kibicuje.

Ta wręcz anatomiczna szczegółowość może wzbudzać wstręt, ale dla mnie niesie bardzo cenne refleksje. Czasem trzeba walczyć, nierzadko jest to obowiązek – ale zawsze trzeba pamiętać, jakie tragedie to ze sobą niesie. Nie można też zapomnieć, że nasz wróg to też człowiek.

Wydania

Okładka polskiego wydania
Okładka polskiego wydania

W kwestii polskich wydań nie ma wielkiego wyboru. Cała seria „Honor Harrington” jest dystrybuowana przez Wydawnictwo „Rebis”. Książka jest dostępna zarówno w wersji papierowej (obecnie nieco trudniejszej w znalezieniu w normalnych księgarniach) jak i elektronicznej. Jeśli lubicie zapach papieru a nie chcecie czekać na wznowienia, sugeruję sprawdzić portale aukcyjne i antykwariaty.

Warto dodać, że książkę można pobrać (w języku angielskim) całkowicie legalnie i za darmo za pośrednictwem darmowej biblioteki wydawnictwa Baen3. Albo przeczytać tamże on-line.

Podsumowanie

Na pewno nie jest to książka dla wszystkich. Zresztą chyba żadna nie jest. Znowu cytując Sapkowskiego – „jeden lubi matkę, drugi córkę, a trzeci barszcz z uszkami”. Dla niektórych przemoc przedstawiona w tej książce może się okazać zbyt namacalna i plastyczna. Innych znużą opisy walk, liczby rakiet w salwie, zmian kursu i wzajemnego położenia okrętów.

Dla mnie jednak „Placówka Basilisk” jest świetnym przykładem militarnej S-F, którego nie powinien pominąć żaden miłośnik tego gatunku. W moim przypadku jej ukończenie spowodowało olbrzymi niedosyt i chęć na więcej.

Na całe szczęście seria liczy jeszcze kilkanaście innych powieści…

Przypisy

Leave a Reply