3. Klany Księżyca Alfy

W dzisiejszej recenzji chciałbym opowiedzieć o książce autora uznawanego za jednego z najważniejszych pisarzy fantastyki – Philipa K. Dicka1. Okres jego twórczości przypada głównie na lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte dwudziestego wieku – choć ostatnią książkę („Transmigracja Timothy’ego Archera”) napisał w roku 1981, na krótko przed śmiercią. Jego dorobek to kilkadziesiąt powieści i opowiadań. Najbardziej znane to między innymi „Człowiek z Wysokiego Zamku”, „Ubik” oraz „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”. Na podstawie tej ostatniej powstał – uznawany obecnie za kultowy – film „Blade Runner”. Ja chciałbym jednak pochylić się nad nieco mniej znanym dziełem – książce „Klany Księżyca Alfy”. Traktuje ona o wyprawie badawczej na jeden z księżyców Alfy, na którym kiedyś znajdował się Terrański szpital psychiatryczny. Jak to często się u Dicka zdarza, cała historia jest tylko pretekstem do rozważań o naturze człowieczeństwa. A w tym przypadku – pytaniem, czym mierzyć normy ludzkiego zachowania i w którym momencie zaczyna się (i kończy) – szaleństwo…

Treść, czyli spoilery

W książce zastajemy świat przyszłości, ciągle leczący rany po wyniszczającej wojnie międzyplanetarnej pomiędzy cywilizacją Ziemi (tu nazywanej – Terrą) i Alfy. Świat, w którym, oprócz zaawansowanej techniki istnieją także siły i zdolności wręcz magiczne – takie, jak telepatia, psychokineza i manipulacje czasem. Świat, w którym na ziemi mieszkają oprócz ludzi przedstawiciele obcych ras – nie jako forpoczta inwazji lub ukryte sekty (jak to ma często miejsce w SF), ale normalni mieszkańcy z normalnymi problemami. Handlarze, sklepikarze, dyplomaci… Często spychani do gett, ze względu na strach przed innością.

Dick wprowadza tu dość interesujące pojęcie – poligenetyki, będące swoistym rozszerzeniem naszej idei wielokulturowości na mieszkańców innych planet.

Jak to ujął jeden z bohaterów powieści:

- Boże – powiedział Chuck. – Jakiż to poligenetyczny budynek.

Główną osią fabularną są losy Chucka Rittersdorfa, operatora symulakronów (człekokształtnych robotów różnego przeznaczenia), którego zostawiła żona. Nie mogąc pozbierać się po rozstaniu i toczącej się sprawie rozwodowej pragnie popełnić samobójstwo. W świecie telepatów nie jest to jednak takie proste. Po nieudanej próbie zakończenia życia opracowuje inny, dużo bardziej szalony plan, pozwalający mu zemścić się na zaborczej partnerce…

Równolegle obserwujemy sytuację na jednym z księżyców systemu Alfy – Alfa III M2, będącym dawniej kolonią – szpitalem psychiatrycznym dla Terran. Podczas wojny opuszczony przez personel, lecz nie przez pacjentów, teraz jest miejscem narodzin nowego społeczeństwa złożonego z jednostek z silnymi zaburzeniami osobowości. Terra postanawia upomnieć się o swoje i wysyła nań ekspedycję badawczą, której oficjalnym celem jest pomoc pozostawionym ludziom. Nieoficjalnie… cóż, istnieje wiele stron, z których każda ma wobec księżyca własne plany. W wyprawie bierze również udział żona głównego bohatera, psycholog.

Co dokładnie wydarzy się na księżycu Alfy, pozostawię w tajemnicy. Przedsmakiem niech będzie wizja jednego z mieszkańców tego świata:

A więc zbliżały się dwa źródła zła. Potwór, który zniszczy Gandhitown, a prócz niego potępiona dusza. Przychodziły oddzielnie i każde z nich ostatecznie miało pójść swoją drogą. Potwór był kobietą, potępiona dusza – mężczyzną. I…

Zamknął oczy. Ta część wizji najbardziej go przeraziła – tych dwoje będzie toczyć śmiertelną bitwę. I nie będzie to walka między dobrem i złem, lecz ślepy, bezcelowy bój między dwoma istnieniami, z których żadne nie ma racji.

Bitwa, może nawet zakończona śmiercią jednego z nich, będzie toczyć się na tym świecie. Nadchodzą tu, by rozegrać walkę w swej nie kończącej się wojnie.

Zakończenie tej walki nie będzie jednak tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać…

Wrażenia

Tak samo, jak w poprzedniej recenzji, spróbuję opisać wrażenia z lektury jednym słowem. Tym razem to…

Szalona.

To pierwsze skojarzenie, które nasuwa mi się po przeczytaniu tej książki.

Jest ona szalona w dość interesujący sposób. Fabuła układa się – w przeciwieństwie do wielu innych powieści Dicka – w umiarkowanie logiczną całość. Mamy w przybliżeniu liniowy ciąg wydarzeń zbiegający do finału opowieści. W odróżnieniu choćby od „Trzech Stygmatów Palmera Eldritcha” tego samego autora, czytelnik nie ma większych wątpliwości, co jest rzeczywistością, a co jedynie snem, majakiem szaleńca. Może być przez to łatwiejsza w obiorze dla czytelników nieprzyzwyczajonych do tego typu zabiegów.

A jednak…

A jednak nad całą historią unosi się pewna aura nierealności. Autor wrzuca nas w świat jednocześnie konkretny i zmienny, nieco psychodeliczny.

Jak często u Dicka – od akcji (wartkiej, choć moim zdaniem miejscami nielogicznej) dużo ważniejsze są myśli i odczucia bohaterów. Duża część historii rozgrywa się tak naprawdę „wewnątrz”, w głowach protagonistów. Co także charakterystyczne dla jego prozy – nic nie jest dokładnie tym, czym się wydaje. Osoby, które zamknęlibyśmy w zakładzie zamkniętym okazują się zupełnie zdrowe, a te uznane przez nas za w pełni władz umysłowych – wręcz przeciwnie. Każdy ma tu własne cele, własne wyobrażenia o sytuacji – nierzadko całkowicie błędne, co nie przeszkadza im wywoływać całkiem konkretnych reakcji. To bardzo interesująca obserwacja – nasze uwarunkowania zakłócające odbiór rzeczywistości mogą stać się – ze względu na działania, jakie w związku z nimi podejmujemy – samospełniającą się przepowiednią. A to, że ktoś umie się odnaleźć w społeczeństwie wcale nie oznacza, że jest zdrowy. I na odwrót. Bo prawdziwe cechy człowieka ujawniają się dopiero w sytuacjach ekstremalnych.

To, co może razić w tej powieści, to duże nagromadzenie treści nacechowanych seksualnie. Znajdziemy sporo obserwacji kobiet skupiających się na ich figurze, piersiach, sutkach… Niewątpliwie wynikają one zarówno ze specyfiki czasów, w jakich tworzył autor, jak i jego uwarunkowań i fobii. Niemniej jednak dla dzisiejszego czytelnika mogą się one okazać nieakceptowalne – co zresztą znajduje swój wyraz we współczesnych recenzjach SF tamtego okresu2.

Obok bardzo trafnych i miejscami przenikliwych obserwacji znajdziemy też w książce sporo bardzo banalnych, wręcz prostackich spostrzeżeń. Jak choćby w tym fragmencie:

- Nie możesz się zabić tylko dlatego, że się rozstaliście. Kilka miesięcy, może tygodni, i znów pozbierasz się do kupy. Bo teraz czujesz się jak strzęp człowieka. Takie rozdarcie zawsze boli. Wiem to, bo przedtem mieszkała tu pewna protoplazma… Cierpiała za każdym razem, kiedy się dzieliła, a jednak musiała to robić, musiała rosnąć.

- Myślę, że wzrastanie boli. – Podszedł do okna i jeszcze raz spojrzał na szybkobieżne chodniki, samochody i skoczki odrzutowe. Podszedł tak blisko…

Nie jest ich jednak aż tak wiele, by stało się to zbyt męczące. Jak stwierdził jeden z komentujących na pewnym forum internetowym, Dick miał płacone „od słowa”, więc nie miał czasu, aby cyzelować formę – musiał zapłacić rachunki. Tak to proza życia wkrada się w literaturę.

Autor był na szczęście niezłym obserwatorem rzeczywistości. Nie miał też większych złudzeń, co do ludzkiej natury. Dzięki temu w książce pojawiają się przyziemne, lecz przez to chyba bardziej prawdopodobne, skutki istnienia zaawansowanych technologii. Jak choćby poniższy fragment dotyczący możliwości manipulacji czasem, wykorzystanej przez prawnika żony głównego bohatera:

- Z przyjemnością – odparł Alfson, idąc w kierunku drzwi. – Ten film, którego używam… Na pewno spotkałeś się z nim w CIA. Jest drogi, ale skuteczny. Użyłem poczasowego filmu Agfom – wyjaśnił Chuckowi i Joan. – Nagranie nie będzie przedstawiało tego, co działo się tu dotychczas, lecz co będziecie robić w ciągu następnej pół godziny. Myślę, że to bardziej zainteresuje sędziego Brizzolara.

Pisarz stawia także (choć nie wprost) pytanie, czym paranoja indywidualna (będąca przesłanką do wysłania jednostki do zakładu psychiatrycznego) różni się od tej zinstytucjonalizowanej, właściwej choćby organizacjom takim, jak CIA. Wnioski nie są dla mnie zbyt optymistyczne. Wynika z nich, że definicja zdrowia psychicznego nie jest aż tak ścisła, jak mogłoby się wydawać i zależy w dużym stopniu od społeczeństwa, w jakim funkcjonujemy. Istnieje możliwość, że świat zamieszkiwany przez samych szaleńców mógłby być lepszy od tego, który uznajemy za normalny i zdrowy.

Wydania

Okładka wydania z 2000 roku
Okładka wydania z 2000 roku

Na zachodzie książka ukazała się w 1964 roku. Do chwili obecnej ukazują się wznowienia, istnieje także wersja na czytniki e-booków, co pewnie ucieszy zwolenników tego sposobu „konsumpcji” literatury.

W Polsce książka była wydana dwukrotnie. Po raz pierwszy przez wydawnictwo „Phantom Press” w roku 1994, a później w 2000 przez „Zysk i S-ka”3. W obu przypadkach tłumaczeniem zajęła się Agata Dutkiewicz. I zrobiła to moim zdaniem całkiem sprawnie – choć nie mam porównania do wydania oryginalnego. Nie ma jej w ofercie wydawnictwa „Rebis”, które wydało inne książki Philipa K. Dicka. Niestety, gdyż oznacza to, że nie istnieje oficjalna wersja elektroniczna tej powieści. Chętnym pozostają więc znowu antykwariaty i portale aukcyjne.

Podsumowanie

Proza Philipa K. Dicka jest dla mnie dość ciężka w odbiorze. „Klany Księżyca Alfy” wypadają tu całkiem nieźle. Mimo to, książka na pewno nie jest lekkim „czytadłem” na wakacje. Wymaga przygotowania i nastawienia się na pewną dozę szaleństwa. Literacko nie jest to też na pewno powieść najwyższych lotów.

Mimo to – a być może właśnie z tego powodu – zdecydowanie polecam. Książka skłania ku przemyśleniom. Wyrywa nas ze „strefy komfortu”, każąc zrewidować nasze definicje zdrowia psychicznego. Stawia pytania, na które każdy musi sobie odpowiedzieć samodzielnie.

A w końcu chyba właśnie to jest najważniejsze w dobrej literaturze. Nie tylko tej fantastycznej.

Przypisy

Leave a Reply